
Nazwijcie mnie szurem czy innym foliarzem, ale wszystko wskazuje na to, że Ania z "Ania gotuje" nie istnieje. To znaczy istnieje, ale nie jest osobą.
Pod nazwą "Ania gotuje" kryje się szereg kucharzy, dietetyków, techników żywienia i innych specjalistów z dziedziny (coś jak Nicolas Bourbaki czy Stanisław Lem). Dodatkowo, działają oni na zlecenie państwa polskiego, które to wspiera ich finansowo i technologicznie.
Po pierwsze, czy ktoś zna Anię? Czy ktokolwiek zna kogokolwiek, kto zna Anię? Czy ktoś widział jej jakiekolwiek zdjęcia inne, niż te na jej stronie? Czy ktokolwiek widział filmik, podcast czy inny wywiad przeprowadzony z Anią? Ta kobieta jest największym autorytetem kulinarnym w Polsce, Magda Gessler do spółki z Książulem mogą jej co najwyżej widelce pucować. Na 100% pojawiłaby się kiedyś w Pytaniu na Śniadanie czy innym Dzień Dobry TVN. Pomimo tego, próżno szukać jakichkolwiek treści w internecie związanych z Anią (poza jej stroną).
No właśnie, jej strona. Jak to jest możliwe, że ma ona tak dobre pozycjonowanie w przeglądarce? Nieważne jaką potrawę wyszukacie, prawdopodobnie pierwszą stroną po wpisaniu owej potrawy w Google będzie przepis na "Ania gotuje". Na bank przeglądarki internetowe dostają dopłaty, aby umieszać jej stronę w topce wyników. Subsydia tłumaczyłyby jeszcze jedną kwestię - brak reklam na jej stronie. No dobra, czasem pojawi się jakaś malutka współpraca w ramach jednego przepisu (pewnie aby niewzbudzać podejrzeń). No przepraszam, ale jeżeli (przynajmniej wg informacji zamieszczonej na jej stronie) miesięcznie "Ania gotuje" ma 35 milionów wejść, to jakim cudem żaden sprzedawca garnków czy innych piekarników, albo też większa marka spożywcza niepokusiłaby się na jakąś ambitniejszą współpracę? Przecież dałaby ona nieporównywanie większy profit niż współpraca z jakimkolwiek gówno-kanałem podrzędnego, tiktokowego kucharzyny-influencera z tysiącem odsłon na krzyż, a i z takimi markom zdarza się kooperować.
Po drugie, jest to fizycznie niemożliwe, aby jedna osoba przez osiem pierdolonych lat wrzucała przepis za przepisem, który ma profesjonalną dokumentację fotograficzną przebiegu przygotowywania dania, kompleksowo wytłumaczone kolejne etapy gotowania, wypisane składniki i potrzebną ich ilość podaną zarówno w postaci wagowej/objętościowej, jak i w szklankach, łyżkach, łyżeczkach itd. Ania zamieszcza nawet wyliczone uśrednione wartości makroskładników (znowu podane niezwykle pedantycznie - w zależności od rodzaju jedzenia: na 100g lub 100ml produktu, kawałku czy całości). Obstawiałbym, że zna nawet mikroelementy, witaminy, ilość zużytego prądu i wody czy kurwa pozostawiony ślad węglowy, ale tego nie umieści bo wzbudziłoby to zbyt dużo podejrzeń. Mało tego, na bieżąco odpowiada na komentarze, zapytania i uwagi pod jej przepisami. Nawet tymi sprzed lat! Może znalazłaby całą tę robotę czas, gdyby nie spała, nie pracowała, nie miała życia prywatnego i nie jadła. Jedynym logicznym uzasadnieniem jest to, że to więcej niż jedna osoba.
Idąc dalej, zna ona przepis na wszystko. Gdyby zapisać jej wszystkie przepisy w książce, to grubością konkurowałaby ze Starym Testamentem. Tak, Ania ma bardzo dużo przepisów. I to różnych, wszak ma ona przepisy na kotlety, ciasta, pierogi, ryby, ciastka, sałatki, makarony, przekąski, drinki, sosy czy kurwa mieszanki przypraw. Oczywiście wszystko w wersji wegetariańskiej, wegańskiej i bezglutenowej. Od kuchni polskiej, przez francuską na chińskiej kończąc. Przepisy na Wigilię, Wielkanoc, Halloween, Andrzejki i Barbórkę. Jak to możliwe, że jedna, dość młoda osoba, która właściwie hobbystycznie zajmuje się kulinarnym blogowaniem zna więcej przepisów niż niejeden profesjonalny kucharz ze stażem liczonym w dekadach? To śmierdzi czymś trefnym na odległość.
Moja teoria jest taka, że władze chcą, aby Polacy dobrze i zdrowo się odżywiali. Wpadli więc na pomysł stworzenia nieistniejącej osoby, która umie gotować, dzieli się niemalże charytatywnie swoją nieskończoną wiedzą, tłumaczy wszystko jak dla idioty, aby absolutnie każdy mógł sobie coś ugotować, a dodatkowo sprawia wrażenie miłej i sympatycznej pani, aby nikogo nie odstraszyć. Mówcie co chcecie, ale ja poznałem prawdę.